Kolejna wyprawa miała charakter quasi-zimowy. Szła Elżbieta, jej siostra Ania i ja. Spotkaliśmy się w Zakopanem po południu i ruszyliśmy do ulubionego schroniska w dolinie Roztoki korzystając z przemyślnego skrótu wzdłóż strumienia, który pozwala zaoszczędzić jakieś 25 z 45 minut, które zajmuje dotarcie klasyczną drogą – asfaltem na Morskie Oko i wiedzie płasko zamiast pod górę. Wieczorną rozrywkę zapewniły zwierzęta leśne, które beztrosko podeszły pod samo schronisko nic sobie nie robiąc z zachwycających się nimi ludzi.
Planowaliśmy dwa wejścia. Pierwszego dnia rozpoznawczo poszliśmy do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Po drodze było pusto i mokro, ale nie zimno. W powietrzu wisiała mgła, siąpiło i było smętnie. Taki typowy listopad, tyle, że w październiku. Śnieg był widoczny tylko miejscami i tylko wysoko, w okolicach szczytów. Oczywiście jedynie wtedy, gdy wiatr na chwilę rozwiał chmury na tyle żeby jakiś szczyt się ukazał.
Pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych szybko dotarliśmy do celu, a po krótkim odpoczynku ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę Morskiego Oka. Mieliśmy wejść na około 1700 m.n.p.m. I się rozejrzeć. Gdzieś na tej wysokości pojawił się śnieg na zboczach, a padający deszcz jakoś zgęstniał do mokrego śniegu. Założyłem kominiarkę żeby chronić się przed zimnem.
Przejście odbyło się szybko i sprawnie. Po wschodniej stronie przestało wiać i ustał deszcz. Wyszliśmy na asfaltówkę i wróciliśmy do schroniska na obiad. W drodze towarzyszyło nam poczucie niedosytu. Potrzebne będzie poważniejsze wyzwanie.